sobota, 7 kwietnia 2012

Rozdział 12. cz. 2.

Poszłam do domu. Torbę, którą miałam rzuciłam w kąt i szybkim krokiem pobiegłam do swojego pokoju. Zakluczyłam drzwi i rzuciłam się na łóżko. Łzy zaczęły mi lecieć po policzkach. 3 godziny temu ten idiota wyznał mi miłość, a już się z kimś liże. Po prostu rekord. Leżałam na łóżku i myślałam o tym wszystkim. Nie płakałam. Nie wiem czemu. Nie jestem jakąś beksą, ale jednak to mnie zabolało. Chciałam się rozpłakać, ale nie mogłam. Leżałam tak i leżałam, aż po kilku godzinach usłyszałam jakieś głosy w salonie. No tak wrócili. Nie wyszłam z pokoju, nikt też do mnie nie przyszedł. To dobrze, chcę być teraz sama. Muszę wszystko sobie poukładać: Louisa, mamę, śmierć mojego taty i Caroline. Tak sobie teraz myślę, że nie widziałam ich ciał, ale przecież lekarz mówił, że były tak zmasakrowane. To skąd wiedzieli, że to oni? Ciekawe... bardzo...

*kolejne dni*

Przez kilka następnych dni nie wychodziłam z pokoju. Nie, że byłam tak zrozpaczona, ale dla tego, że nie chciałam nikogo widzieć. Musiałam też załatwić wszystko co związane z pogrzebem. Rozmawiałam o tym z Vicki, ale tylko przez sms. Ustaliłyśmy datę i godzinę. Po chyba 4 dniach wyszłam. Dzisiaj musiałam iść do notariusza itp. osób, a no i dzisiaj załatwiamy sprawę z opieką nad nami.
Obudziłam się o 8.00 umyłam się i ubrałam i zeszłam na dół. Do zakładu pogrzebowego byłam umówiona na 12, a sprawę z opieką mieliśmy na 13. Poszłam do kuchni. Nikogo nie było, prócz kartki leżącej na blacie. Podeszłam do niej i ją przeczytałam.:

„Droga Sam,

Nie wiem czy to przeczytasz, bo nie wiem czy nie wyrzucisz tego od razu. Miałem dzisiaj jechać z Wami do opieki, ale niestety nie mogę. Przekaż innym, że nie macie na mnie czekać tylko jechać na miejsce. Spotkamy się tam. Pojechałbym z Wami, ale mam ważną sprawę do załatwienia.

Kocham Cię.

Louis. xx ”

No fajnie. Bynajmniej nie muszę go teraz oglądać. List zgniotłam i wyrzuciłam do kosza. Przygotowałam dla wszystkich śniadanie. Była już 8.30, a oni nadal nie przychodzili, więc postanowiłam się zabawić i ich obudzić. Poszłam do góry i rozpoczęłam zabawę.

*Louis*

Smutno mi trochę,że z nimi nie pojechałem, no ale muszę to załatwić. Jest to najważniejsza jak dotąd sprawa w moim życiu i mam nadzieje, że jej się spodoba. Jest godzina 10, a ja muszę jeszcze parę spraw załatwić.

* Sam *

Haha. No nie mogę z tych debili. Myślałam, że będę się tu z nimi męczyć z jakąś godzinę, a oni wstali już po 2 wiadrze zimnej wody. Największy problem był z Zaynem, który nie dość tego, że nie chciał wstac po mimo zimnej wody to jeszcze zaczął mnie z chłopakami gonić z pistoletami na wodę po całym domu. W końcu się ogarnęliśmy i poszliśmy na śniadanie. Jak to zwykle bywa nasz kochany Niall zjadł najwięcej. Dobrze, że o tym pomyślałam i zrobiłam więcej. O dziwo przy śniadaniu nikt nie wspomniał o Louisie. Powiedziałam im o tym liście, zachowywali się normalnie. Za normalnie jak na nich. Wiedziałam, że coś wiedzą, ale nie chcieli mi powiedzieć. Kurczę to wkurzające, jak reszta wie, a ty nie.

♥♥♥
Tak wiem rozdział i krótki i dupny, ale mój kochany komputer usunął mi połowę rozdziału. Nie nawidzę tego. A właśnie tam miało się najwięcej wyjaśnic. No, ale trudno i żyję się dalej. Obiecuję, że następny będzie długi!!!

♥♥♥
Dzisiaj mija miesiąc odkąd mam tego bloga. Wow. Jak ten czas szybko zleciał. No nic. DZiękuję Wam za 3271 odwiedzin i 56 komentarzy. Nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy. KOCHAM WAS WSZYSTKICH!!!
♥♥♥
A tak wogóle to WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO Z OKAZJI ŚWIĄT WIELKANOCNYCH. 
♥♥♥
Anonimki podpisujcie się i niech te 23 osoby, które kliknęły, że to czytają niech dodadzą komentarz, było by naprawdę miło. ( ja nie wymuszam komentarzy )
♥♥♥
Jeżeli chcecie byc informowani o nowych to zostawcie swoje twittery w komentarzu. A no i mój twitter: @immpossiblee